Historia


Dzieje parafii św. Stanisława B.M. w Siedlcach

rozpoczynają się w roku 1530, kiedy Stanisław Siedlecki pan na 10,5 łanach ziemi, człowiek zamożny ale i hojny dla Kościoła, postanowił utworzyć odrębną od Pruszyna parafię dla swoich dóbr. W tymże roku wystosował do bpa krakowskiego Piotra Tomickiego prośbę o erygowania parafii w Siedlcach. Określił jednocześnie beneficjum plebana i parafii przeznaczając połowę swoich dóbr (ponad 100 ha).

Starania St. Siedleckiego napotkały na opór pruszyńskiego proboszcza jak też właścicieli Pruszyna. Pomimo sprzeciwu na początku 1532 r. w Siedlcach na skrzyżowaniu traktów Siedleckiego i Litewskiego stanął drewniany kościółek pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika. Wtedy to Siedlecki ponowił dokument fundacyjny uposażając w naczynia liturgiczne kościół a przyszła parafię w grunta pod budowę plebanii i domu dla służby. Na taki stan rzeczy biskup krakowski Tomiki posłał komisję w celu sprawdzenia zasadności utworzenia parafii w Siedlcach. Potwierdziwszy argumenty kolatora 22.11.1532 r. erygowano nową parafię w Siedlcach. Biskup zobowiązał aktem erekcyjnym ludność tejże parafii do korzystania z posług jedynie w nowej parafii, posłuszeństwo plebanowi, a okolicznym duchownym zakazywał pod groźbą ekskomuniki odwodzić wiernych od nowej parafii. Na nową parafię oprócz Siedlec składały się wsie: Golice, Grubianów, Topór, Ujrzanów , Żabokliki. Dobra siedleckie nadal pracowały na zubożoną podziałem parafię Pruszyn. Przy parafii funkcjonował szpital (jako przytułek dla starców) i szkoła parafialna.


Pierwszym Proboszczem parafii został kleryk Mikołaj Kudowski, który nie zdobył kapłańskich święceń. Sakramenty były sprawowane przez dwóch wikariuszy.

Dzięki staraniom Stanisława Siedleckiego 15.01.1547 r. od króla Zygmunta Starego Siedlce otrzymały przywilej lokowania miasta "na surowym korzeniu". Po przejęciu Siedlec przez Czartoryskich w 1740 roku rozpoczęto budowę nowej świątyni fundacju Kazimierza Czartoryskiego i Izabeli z Morsztynów. Wzniesiony został we wschodniej pierzei rynku wyznaczając tym samym oś założenia urbanistycznego miasta.

14.10.1753 r. bp inflancko-piltyneński Antoni Kazimierz Ostrowski konsekrował świątynię.

W 1793 r. zmieniono fasadę świątyni: dobudowano balkon wsparty na czterech kolumnach, zdjęto z fasady barokowe rzeźby, wnętrze otrzymało nowy główny ołtarz, ambonę i chrzcielnicę z monogramami księżnej Ogińskiej.

W 1768 r. rozpoczęto budowę plebanii, w której swoje apartamenty miała księżna Ogińska.

Dzwonnicę jako bramę wjazdową wzniesiono w latach 1773-76.  (dziś nieistniejąca)

Kaplicę dworską Ogińskich pw. Świętego Krzyża i mauzoleum wzniesiono wg projektu Zygmunta Kogla w 1791 r. W jej podziemiach złożono ciało księżnej Aleksandry Ogińskiej.


W czasie swojej długiej i burzliwej historii kościół św. Stanisława B.M. gościł wiele wybitnych postaci:



Parafia św. Stanisława B.M. to "Kościół Matka" dla wszystkich parafii siedleckich.


Źródła: Siedlce 1448-1995, red.E. Kospath-Pawłowski, Siedlce 1996.
Mączka D., Kościół św. Stanisława w Siedlcach 1532-2000.
Winter A., Dzieje Siedlec 1448-1918, Warszawa 1969.



Historia św. Stanisława Biskupa i Męczennika - naszego patrona

Jest on chyba najbardziej tajemniczą postacią w dziejach Polski. O samym świętym można na pewno powiedzieć jedynie trzy rzeczy: że urodził się w Szczepanowie odległym o około 70 km od Krakowa, że był biskupem krakowskim i że śmierć poniósł na skutek wyroku króla Bolesława Śmiałego-Szczodrego. Cała reszta jest tylko legendą albo bardziej lub mniej udaną próbą odtworzenia tej sprawy przez historyków. Raczej jednak mniej, jako że nie istnieją żadne źródła współczesne biskupowi. Przyczyną tego stanu rzeczy jest konflikt między Stanisławem a Bolesławem, na skutek którego cała historia przez ponad sto lat była tematem sporów pomiędzy zwolennikami jednego lub drugiego, a nie obiektywnego przekazu dziejopisów.

Samą datę urodzenia biskupa historycy sytuują między 1030 a 1039 rokiem. Imiona rodziców: Wielisław i Bogna nie są autentyczne i mają jedynie znaczenie symboliczne. Pochodzenie z rodu Trzynów też zostało ustalone w ten sposób, że ród ten, zamieszkujący okolice, z których pochodził święty, przyznawał się do pokrewieństwa z nim. Wydaje się jednak dość prawdopodobne, że Stanisław pochodził z niezbyt majętnej rodziny szlacheckiej.

Cokolwiek by pisali różni hagiografowie o dzieciństwie św. Stanisława, to są to raczej legendy i wyobrażenia o świętym niż jakakolwiek wiedza. Nie wiemy nawet, gdzie się uczył i czy studiował. Przypisuje mu się wprawdzie studia w Leodium (dzisiaj Liége w Belgii), a czasem także w Paryżu, ale nie ma na to żadnych dowodów; jakkolwiek na zagraniczne studia wskazywałby zapisek w "III katalogu biskupów krakowskich", mówiący o wezwaniu św. Stanisława ze studiów do Krakowa przez ówczesnego biskupa Sułę-Lamberta ok. roku 1070.

Po śmierci biskupa Suły-Lamberta w 1071 r. Bolesław Śmiały nominował Stanisława na jego następcę. Istnieje przypuszczenie, że po święcenia biskupie Stanisław musiał udać się na Węgry lub do Kolonii, ponieważ nie było wtedy w Polsce nikogo, kto miałby prawo go wyświęcić. Święcenia biskupie otrzymał na początku 1072 r.

Wszystko, co możemy przeczytać w różnych źródłach o działalności świętego jako biskupa również jest raczej wyobrażeniem jak żył, lub jak powinien żyć święty biskup. Nie mamy bowiem także o tym okresie jego życia żadnych wiadomości. Do tego stopnia, że nie można nawet z całą pewnością odrzucić zarzutów jego wrogów, że był żonaty i miał gromadkę dzieci. Był to bowiem czas, w którym papież dopiero co ogłosił przepisy o celibacie duchowieństwa, które przyjmowały się w Kościele dosyć powoli i wielu jeszcze księży, szczególnie w okolicach odległych od Rzymu, było żonatych. Ustne przekazy jednak mówią, że biskup Stanisław występował właśnie przeciwko małżeństwom księży i nie tylko stał w tej sprawie po stronie papieża, ale aktywnie działał dla jej załatwienia, jak też w ogóle w sprawie wprowadzenia reformy Kościoła.


Tradycja mówi, że początkowo między królem Bolesławem Śmiałym i biskupem Stanisławem istniała przyjaźń. Nie trwała ona jednak długo i zakończyła się tragicznie. W tym czasie król Bolesław prowadził liczne wojny i wiele czasu spędzał poza granicami kraju. Uważa się, że na tym tle wystąpił konflikt między biskupem a królem. Przekazy historyczne na ten temat powstały wiele lat po śmierci Stanisława, na dodatek zostały spisane przez ludzi, którzy nie byli świadkami wydarzeń, a jedynie dowiadywali się o nich z ustnych przekazów. Przy tym są tak niejasne i tajemnicze, że trudno z nich wyciągać jakieś pewne wnioski, a właściwie wniosków z nich wyciąga się tyle, że nie wiadomo, w co wierzyć.

Pierwszym wspomnieniem o zaszłych wydarzeniach jest Kronika Galla Anonima, zapewne Francuza przebywającego na dworze Bolesława Krzywoustego, spisana 34 lata po śmierci Stanisława. Przy tym fakt, że był on kronikarzem królewskim każe zastanowić się, czy mógł obiektywnie przedstawić wypadki. Sam zapis brzmi tak:

Jak zaś doszło do wypędzenia króla Bolesława z Polski, długo byłoby o tym mówić; tyle wszakże można powiedzieć, że sam będąc pomazańcem Bożym, nie powinien był drugiego pomazańca za żaden grzech karać cieleśnie. Wiele mu to bowiem zaszkodziło, gdy przeciw grzechowi grzech zastosował i za zdradę wydał biskupa na obcięcie członków. My zaś ani nie usprawiedliwiamy biskupa-zdrajcy, ani nie zalecamy króla, który tak szpetnie dochodził swych praw, lecz pozostawmy te sprawy.

Około stu lat później zajął się tą sprawą mistrz Wincenty Kadłubek, jednak wskutek upływu czasu trudno jego opis wydarzeń uznać za źródło historyczne. Przyjmuje się, że jest to raczej spisana legenda zwolenników biskupa.


Ponieważ wszystko, co mówi się o konflikcie króla i biskupa jest niepewne i budzi spory między zwolennikami jednego i drugiego, nie będę przytaczać tych legend. Prawdopodobnie jednak ani król nie wykonał wyroku własnoręcznie, ani nie stało się to podczas Mszy św. przed ołtarzem. Są to raczej legendy mające dodać dramatyzmu całej historii. Jedyną rzeczą pewną jest fakt, że na skutek tych tajemniczych wydarzeń król Bolesław został prawdopodobnie wygnany z kraju (lub opuścił go na własne życzenie) i koniec życia spędził w klasztorze w Osjaku (Jugosławia), żałując swojej popędliwości i pokutując za nią do śmierci w 1081r.

Gdzieś w tle tego wielkiego sporu z królem o sprawy państwa i poddanych, niejako zapomniany leży całkiem drobny, choć może jednak mający swoje znaczenie, spór z królem o dobra kościelne. Legenda mówi, jak Stanisław wskrzesił Piotra, byłego właściciela spornych ziem, trzy lata po śmierci, żeby stanął na świadka, że wieś Piotrawin została nabyta zgodnie z prawem.


Kanonizacji Stanisława dokonał papież Innocenty IV w Asyżu 17.09.1253 r.

Dziś szczątki św. Stanisława spoczywają w katedrze na Wawelu, chociaż autentyczność relikwii podawana jest w wątpliwość.

Święto na całym świecie obchodzone jest 11 kwietnia w dniu męczeńskiej śmierci Stanisława, w Polsce jednak, za Rocznikami Krakowskimi przyjęto datę 8 maja i tego dnia obchodzi się corocznie pamiątkę świętego. Stanisław jest patronem Polski i archidiecezji krakowskiej.

Ikonografia przedstawia go w stroju biskupim, z pastorałem, jego atrybutem są orły, a także miecz, wskazujący na śmierć męczeńską. Najczęstszym też wyobrażeniem jest śmierć świętego na stopniach ołtarza lub przed kościołem, w którym odprawiał Mszę; czasem scena wskrzeszenia Piotra.

Słowiańskie imię Stanisław miało oznaczać stanie się sławny.



Konflikt Św. Stanisława z królem Bolesławem Śmiałym

W centrum zainteresowania kronikarzy znalazł się przede wszystkim fakt zatargu św. Stanisława z królem Bolesławem Śmiałym, który zadecydował o chwale pierwszego a tragicznym końcu drugiego. Trzeba bowiem przyznać, że Bolesław Śmiały, zwany również Szczodrym, należał do postaci wybitnych. Popierał gorliwie reformy Grzegorza VTI, przeprowadził wznowienie metropolii w Gnieźnie, ustalenie diecezji i hierarchii polskiej. Po zawierusze pogańskiej odbudował wiele kościołów i klasztorów. Sprowadził chętnie nowych duchownych do kraju. On też zaproponował wybór św. Stanisława na stolicę krakowską. Koronował się na króla i przywrócił Polsce suwerenną powagę. Jak się to więc mogło stać, że taki król posunął się aż do zabójstwa biskupa. Gall Anonim tak opisuje to wydarzenie: Jak zaś król Bolesław został z Polski wyrzucony, długo byłoby opowiadać. Lecz to wolno powiedzieć, że nie powinien pomazaniec na pomazańcu jakiegokolwiek grzechu cieleśnie mścić. Tym bowiem sobie wiele zaszkodził, że do grzechu grzech dodał; że za bunt skazał biskupa na obcięcie członków. Ani więc biskupa -- buntownika nie uniewinniamy, ani króla mszczącego się tak szpetnie nie zalecamy.

Z tekstu kroniki wynika, że Gall sympatyzuje z królem, że biskupowi krakowskiemu przypisuje wyraźnie zdradę. Nie można się temu wiele dziwić, skoro kronikarz żył z łaski książęcej. Pisał bowiem swoją historię na dworze Bolesława Krzywoustego, którego Bolesław Śmiały był stryjem. Tadeusz Wojciechowski na przełomie wieku XIX i XX właśnie na podstawie kroniki Galla wysunął hipotezę o rzekomej zdradzie stanu, jakiej miał dokonać Święty. Rozgorzała długa wśród historyków na ten temat dyskusja. Trzeba przyznać, że Gall jest mimo podanych zastrzeżeń autorem poważnym; nadto był zapewne kapłanem. O zdradzie pisze wprost.

Na szczęście mamy jeszcze jedną kronikę, napisaną przez bł. Wincentego Kadłubka, który był uprzednio biskupem krakowskim - a więc miał dostęp do źródeł bezpośrednich, których my nie posiadamy. Według relacji tegoż historyka sprawy miały przedstawiać się w sposób następujący: Bolesław był prawie zawsze w kraju nieobecny, gdyż nieustannie brał udział w zbrojnych wyprawach. Historia to potwierdza faktycznie. I tak zaraz na początku swoich rządów (1058) udaje się do Czech, gdzie ponosi klęskę. Z kolei dwa razy wyrusza na Węgry, aby poprzeć króla Belę I przeciwko Niemcom (1060 i 1063). W roku 1069 wyruszył do Kijowa, aby tam poprzeć księcia Izasława, swojego krewnego w zatargu z jego braćmi. W latach 1070-1072 widzimy znowu króla Bolesława w Czechach. Podobnie w latach 1075-1076. Po śmierci Beli I w roku 1077 Bolesław wprowadza na tron węgierski jego brata, św. Władysława. Wreszcie wyprawa druga da Kijowa (1077) przypieczętowała wszysto. Bł. Wincenty Kadłubek pisze, że te wyprawy były powodem, że w kraju szerzył się rozbój i wiarołomstwo żon, a przez to rozbicie małżeństw i zamęt.

Kiedy podczas ostatniej wyprawy na Ruś rycerze błagali króla, aby powracał do kraju, ten w najlepsze całymi tygodniami się bawił. Wtedy rycerze zaczęli go potajemnie opuszczać. Kiedy Bolesław wrócił do kraju, zaczął się okrutnie na nich mścić.

Fakt targnięcia się na św. Stanisława w kościele, w czasie odprawiania Mszy świętej, świadczy najlepiej, jak nieopanowany był jego tyrański charakter. Możemy domyślać się, jak o wiele jeszcze bezwzględniej postępował z innymi. Wincenty Kadłubek przytacza, że Bolesław nakazywał wiarołomnym żonom karmić piersiami swymi szczenięta. To tylko jeden obraz wyrafinowanego okrucieństwa króla. Nadto trzeba uwzględnić jeszcze czynnik fiskalny. Przecież tak liczne wyprawy wojenne musiały grubo cały naród kosztować. Nie dziw przeto, że narastała z wolna opozycja, że rodził się bunt. Nie jest wykluczone, że na czele opozycji stanął młodszy brat Bolesława, Władysław Herman. Być może, że i biskup krakowski, gdy się przebrała już miara tyrana, stanął po stronie opozycji. Historia jednak o tym milczy. Żadnych. tym bardziej nie mamy dowodów na to, co podsuwa przypuszczalnie Wojciechowski, żeby św. Stanisław porozumiewał się potajemnie z Niemcami lub Czechami przeciwko królowi.

Kiedy król szalał, aby opór złamać, jeden tylko św. Stanisław miał odwagę według kroniki. Kadłubka upomnieć króla. Kiedy zaś ten nic sobie z upomnienia nie czynił i dalej szalał, biskup rzucił na niego klątwę, czyli wyłączył króla ze społeczności Kościoła a przez to samo zwolnił od posłuszeństwa poddanych. To zapewne Gall nazywa buntem i zdradą. Kiedy jednak patrzy się na zaistniałą sytuację, trzeba przyznać, że był to ze strony Świętego akt niezwykłej odwagi pasterza, ujmującego się za swoją owczarnią, chociaż zdawał sobie sprawę z konsekwencji, jakie go mogą za to spotkać.

Kronika Wielkopolska, napisana zapewne w roku 1295, tak nam opisuje konflikt, zaistniały pomiędzy św. Stanisławem a królem: Wiedząc, że Bolesław wścieka się jak dziki zwierz srożący się wśród owiec, i od miecza tyrańskiego leje się krew... że godność królewska poszła w zapomnienie a sprawiedliwość cierpi gwałt, zwrócił się do niego z ojcowskim upomnieniem. Ten zaś, lekceważąc ojcowską przyganę i zamierzając do zła przydać jeszcze większe zło, świętego Męża, odprawiającego Mszę świętą w kaplicy Św. Michała na Skałce okrutnie zgładził swoim mieczem, a wywlókłszy ciało jego z kaplicy, poćwiartował je. A zatem Kronika Wielkopolska wyraźnie popiera bł. Wincentego Kadłubka. Owszem, dodaje nowy, ważny szczegół, że król skazywał na śmierć zbiegłych rycerzy.

Trzeba przyznać, że autorytet św. Stanisława musiał być w Polsce ogromny, skoro według podania nawet najbliżsi stronnicy króla Bolesława nie śmieli targnąć się na życie Świętego. Król miał to uczynić sam. Dnia 11 kwietnia 1079 roku udał się Bolesław na Skałkę i w czasie Mszy świętej zarąbał biskupa uderzeniem w głowę. Potem kazał ciało Świętego poćwiartować. Zwyczajem ówczesnym ciało skazańca niszczono. I tu widzimy wyjątek: duchowni ze czcią pochowali je w kościele Św. Michała na Skałce. Fakt ten jest dowodem czci, jakiej wtedy Męczennik zażywał.

Czaszka Świętego posiada wszystkie zęby. To by świadczyło, że św. Stanisław zginął w pełni sił męskich. Na czaszce widać cięcie miecza, co potwierdza rodzaj śmierci, przekazany przez tradycję.

Na wiadomość o dokonanym mordzie w tak ohydny sposób na biskupie, przy ołtarzu, w czasie sprawowania najświętszej Ofiary, cały naród stanął przeciwko królowi. Opuszczony przez wszystkich musiał iść na banicję. Bolesław Śmiały usiłował jeszcze szukać dla siebie poparcia na Węgrzech u św. Władysława. Ten mu jednak odmówił. Zmarł tamże zapewne w 1081 roku. Istnieje podanie, że dwa ostatnie lata spędził król na ostrej pokucie w klasztorze benedyktyńskim w Osjaku (Jugosławia), gdzie też miał być pochowany. Legenda złota otoczyła również postać św. Stanisława nimbem cudowności, wątkiem tak powszechnym w średniowieczu. Z niej to powstało opowiadanie, tak chętnie wykorzystywane w pieśniach o wskrzeszeniu Piotrowiny, by zeznawał na korzyść Świętego, iż prawnie nabył od niego pole. Nie mniej powszechną Legendą jest opowieść o zrośnięciu się porąbanych części ciała Męczennika i o tym, że go orły szyły. Ta ostatnia Legenda była symbolem w czasie rozbiorów i w czasie długiej niewoli, że i polski naród za przyczyną swojego Patrona głównego, św. Stanisława, zrośnie się jeszcze kiedyś razem i połączy w jeden państwowy organizm.

Czaszka św. Stanisława Biskupa znajduje się w skarbcu Katedry Wawelskiej w bogatej, artystycznej szkatule - relikwiarzu. Ufundowała ją królowa Elżbieta, żona Kazimierza Jagiellończyka, matka św. Kazimierza. Wykonał ją złotnik krakowski Marcin Marciniec, w 1504 roku. Ściany relikwiarza zdobią sceny z życia św. Męczennika: kupno wsi, wskrzeszenie Piotrowina, jego świadectwa przed sądem królewskim, śmierć biskupa, posiekanie jego zwłok, orły na straży jego zrośniętego cudownie ciała, złożenie do grabu ciała Biskupa i kanonizacja. Wieko jest wysadzone drogimi kamieniami. Według badań, jakie przeprowadzono na czaszce Świętego, w 1963 roku przez profesora Jana Olbrychta i doktora Jana Kusiaka, Święty mógł mieć ok. 40 lat. Na czaszce widać ślady 7 uderzeń ostrego żelaza. Największe ma 45 mm długości i ok. 6 mm głębokości. Św. Stanisław został uderzony z tyłu czaszki. W 1088 roku dokonano przeniesienia relikwii św. Stanisława do katedry krakowskiej. Kadłu bek przytacza legendę, że ciała strzegły orły, i o zrośnięciu się cudownym porąbanych części ciała.



Feliks Koneczny - Święci w dziejach Narodu Polskiego

Tak się zbiegły okoliczności, że tego samego roku Ruś obchodziła koronację Daniela, a Polska kanonizację św. Stanisława. Św. Jacek oglądał spełnienie swych życzeń wszechstronnie.

Lata całe zajmowano się już pracami wstępnymi. Trzeba było sporządzić dokładne opisy okoliczności historycznych męczeństwa, zebrać dowody nadzwyczajnej. bogobojności i świątobliwości biskupa, szczegółowe opisy tego wszystkiego, co świadczyć miało o świętości. Zważmy, że mijało już 170 lat od mordu na Skałce w Krakowie! Ileż mozołu musiano włożyć w poszukiwanie świadków tradycji! Najstarszy, choćby dziewięćdziesięcioletni człowiek, mógł z wczesnego ledwie dzieciństwa przypominać sobie, co słyszał od najsędziwszych ludzi, jakich wówczas mógł poznać. Wypadki tego rodzaju są rzadkie. Cenne to świadectwa, ale trzeba je wyszukiwać daleko i szeroko! Należało posprawdzać, co podano w spisanych dotychczas żywotach św. Stanisława (wyłącznie po łacinie), poprawić co trzeba, dodać lub ująć itd. Tego nie można było powierzyć jednemu człowiekowi, tu trzeba było całego grona uczonych badaczy, bo wszystko musiało być przez kilka poważnych osób przepatrzone i poświadczone, jako prawdziwe, iż zachowano całą ostrożność i skrupulatność dociekań. Nie brakło osób, które zajęły się tym chętnie. Główne ognisko tych spraw wstępnych, przygotowawczych, musiało oczywiście być w Krakowie. Kierownictwo spoczywało w ręku bł. Prandoty, biskupa krakowskiego, a najgorliwszymi współpracownikami byli Dominikanie krakowscy. Przez biskupa wyznaczony był na sprawozdawcę (jak dziś powiedzianoby: na referenta) dziekan krakowski, ksiądz magister Gebhard. Tytuł magistra (wyrażany w polszczyźnie często słowem mistrz) prowadzi do wniosku, że przebywał na studiach za granicą, na uniwersytecie, bo jest to tytuł uniwersytecki. Przedstawicielem zaś zakonu dominikańskiego do prac przedkanonizacyjnych był krakowski podprzeorzy Bogusław. W ciągu kilku lat pozbierano wiadomości od przyjaciół i pomocników, uporządkowano cały materiał, ułożono opisy i wnioski - i teraz należało cały ten zbiór przewieźć do Rzymu.

Skończyła się pierwsza część robót przystępowano do drugiej. Wielki książę i biskup krakowski pokryli koszty podróży trzech posłów, którzy by przedstawili akty i dokumenty kancelariom papieskim. Jechali więc obydwaj główni referenci, ksiądz dziekan i ksiądz podprzeorzy, ale kierownikiem poselstwa był ktoś trzeci, mianowicie mistrz Jakub ze Skarzeszewa. Zapisano o nim we współczesnych źródłach naszych wiadomości, że był to człowiek maluczki i niepokaźny, ale mimo niskiego rodu obdarzony rzadką nauką, wielkim rozsądkiem i osobliwszą roztropnością w sprawach światowych. Przyjęto ich na papieskim dworze życzliwie i osiągnęli w zupełności cel swych trudów i podróży, bo papież Innocenty IV powołał papieską komisję do zbadania sprawy. To był drugi stopień; tego trzymano się zawsze przy kanonizacjach i obowiązuje ten przepis dotychczas. Rzecz prosta, że Stolica Apostolska musi sprawdzić, co jej przedstawiają. Dowodem wielkiej życzliwości papieża i ogromnym ułatwieniem było, że wszystkich trzech członków tej komisji mianował papież spośród Polaków. Stanowili ją prymas arcybiskup gnieźnieński Pełka, biskup wrocławski Tomasz i opat Jakub (nie wiadomo z którego klasztoru). Gdy z dobranymi przez siebie pomocnikami ukończyli swoje sprawozdanie, pojechało z nim powtórnie do Rzymu poselstwo, z którym wyprawiło się do Rzymu kilku Dominikanów i Franciszkanów.

Zaczynał się stopień trzeci. Chodziło teraz o cudy sprawione za przyczyną biskupa Stanisława Szczepanowskiego. Te specjalnie kazano badać i dawać baczenie, żeby nie ulegać łatwowierności. Istniała już i była wielce rozpowszechniana legenda o św. Stanisławie, ale właśnie tego pilnowano, żeby nie przyjmować niczego z legendy bez dowodu. Komisja ta sama, co poprzednio, tylko rozszerzona, wszczęła szereg formalnych śledztw. Zeznawali ludzie opisujący cudowne uleczenia na grobie świętego, podawali świadków, których trzeba było przesłuchać i protokołować. Spisywano również dawniejsze cudy, o których rozbrzmiewała tradycja. Jak tu sprawdzić, jeżeli współcześnie nikt tego nie zapisał? Trafiono na starca Gedeona (Gedkę), ziemianina, o którym sąsiedzi twierdzili, że ma sto lat. Pamiętał ludzi współczesnych męczeństwu św. biskupa; jego świadectwo wybijało się tedy na pierwsze miejsce. Skoro już wszystko należycie pospisywano, jechało z tym do Rzymu trzecie z rzędu poselstwo, którego uczestników nie umiemy jednak wymienić, bo imion ich zaniechano zapisać.

Zaczynał się stopień czwarty, sam proces kanonizacyjny przed Stolicą Apostolską. Dosłownie i naprawdę proces. Prawo kościelne, kanoniczne ustanawia, jak w każdym zwykłym procesie, oskarżyciela i obrońcę, czyli prokuratora i adwokata; ten stara się wykazać świętość, tamten zaś podnosi ciągle wątpliwości i przeczy, gdzie tylko może. Co tylko nie jest udowodnione, jak na dłoni, temu przeczy. Nazywa go się advocatus diaboli - adwokatem szatana, gdyż jego obowiązkiem jest być przeciwnikiem kanonizacji! Nie może być kanonizacji, póki ten rzekomy rzecznik szatana nie podda się, póki nie złoży oświadczenia, że nie ma już nic do powiedzenia. Obrońcą, rzecznikiem św. Stanisława był kardynał biskup z Gaety, prokuratorem zaś Reginald, kardynał, biskup z Ostii (obydwa te miasta niedaleko Rzymu). Po pewnym czasie zgodzili się obydwaj. Legenda opowiada, że św. Stanisław objawił się we śnie adwokatowi szatana i że zaraz potem ten przestał sprzeciwiać się. Cóż dziwnego, że przyśnił się św. Stanisław komuś, kto przez kilka miesięcy dzień w dzień zmuszony był myśleć o nim z urzędu swego, ale sen nie może stanowić dowodu ni w prawo, ni w lewo i nie pod wpływem snu prokurator ustąpił!

Nastąpił stopień czwarty, przyjęcie przez Ojca św. do wiadomości, że biskup Stanisław Szczepanowski winien być ogłoszony świętym. Stopień piąty i ostatni: uroczystość kanonizacyjna. Z dawien dawna i do dni naszych odbywa się to w sposób najuroczystszy.

Papież Innocenty IV bawił w podróży po północnych Włoszech, należało tedy czekać, aż powróci do Rzymu. Znowu doznało poselstwo polskie łaski papieskiej, żeby nie musieli dłużej czekać, zezwolił Ojciec św. na uroczyste ogłoszenie kanonizacji na swym podróżnym szlaku. Nie pomniejszyła się przez to cześć św. Stanisława, bo papież wyznaczył na miejsce uroczystości kościół główny franciszkański w Asyżu, kościół samego św. Franciszka. Tam tedy w dzień Narodzenia N.M.P. r. 1253 przybył sam papież, szereg kardynałów, okoliczni biskupi, cały dwór papieski, wszyscy Franciszkanie i inny kler zakonny z północnych prowincji włoskich, tudzież przedstawiciele stanu rycerskiego i mieszczańskiego, delegacje miast bliższych, kupców i rękodzielników, szkoły i ludność cała z Asyżu i okolicy. Tłumy zapełniły olbrzymi ten kościół, a na miejscu honorowym naprzeciw papieża, zasiedli polscy posłowie. Po uroczystym nabożeństwie, po kazaniach, po przemowach, Ojciec św. wręczył Polakom bullę kanonizacyjną. Pielgrzymując do grobu nowego świętego udzielała Stolica Apostolska odpustu rok i 40 dni, a pamiątkę jego kazano obchodzić w Kościele dnia 8 maja.

Z bullą papieską wracali posłowie do Krakowa. Nie sami przybywali, lecz w towarzystwie legata papieskiego, opata Opizona z Meranu (w Tyrolu w Alpach). Oczywiście wyprzedziła ich wieść, tym razem tak radosna! Łatwo pojąć, jakie uroczystości przygotowywali w Krakowie Bolesław Wstydliwy, matka jego bł. Grzymisława, żona bł. Kinga i bł. biskup Prandota, całe duchowieństwo świeckie i zakonne, z Dominikanami na czele! Zjechało się do Krakowa pięciu książąt piastowskich, wszyscy biskupi, opaci i przeorowie z całej Polski, wielmoże i prostaczkowie, wszystkie stany i zawody. Kto tylko mógł, jechał do Krakowa na dzień 8 maja 1254 r. Przyjezdnych było tylu, iż miasto nie mogło im zapewnić noclegów i obozowali po polach za murami miejskimi. Pod okiem legata papieskiego dokonano odkrycia dotychczasowego grobowca, w południowej stronie katedry wawelskiej, sprawionego niegdyś przez biskupa Lamberta. Biskupi sami obmyli święte szczątki winem, następnie podniesiono je i pokazano przelicznemu zgromadzeniu. Odczytano łacińską bullę Innocentego IV i przełożono ją dla świeckich na polski. Słuchano tego na kolanach w milczeniu, a największym wzruszeniu. Rozpoczęły się modły i setki mszy św. odprawiono na całym wzgórzu wawelskim przy ołtarzach polowych, a kilkudziesięciu członków Zakonu Kaznodziejskiego (dominikańskiego) wystąpiło z kazaniami. Ludu fale zmieniały się, ci, którzy już wysłuchali nabożeństw, ustępowali miejsca nowym gromadom, oczekującym pod Wawelem swej kolei. Katedra sama ledwie mogła pomieścić książąt z orszakami i dostojników kościelnych.

Wielki to był dzień dla Piastów. Zabójcą św. Stanisława był król, głowa dynastii, zhańbił dom piastowski zgładzeniem sługi Bożego. Nie bez słuszności zwracano uwagę, jako od tego czasu nie mieli Piastowie między sobą króla, że korona była im od owego dnia odjęta. Prawdą to było, a któż śmiałby zaprzeczyć, czy nie było w tym palca Bożego? że to nie kara i przestroga z woli Najwyższego? Lecz Piastowie sami uznali, że Bolesław Śmiały zawinił, że dopuścił się zbrodni. A teraz oto przedstawiciele dynastii zebrali się kornie koło grobu męczennika i wzywają go w modlitwie, jako patrona Polski, a więc społeczeństwa i państwa, ludu i dynastii. Modlą się, żeby przebłagać Boga za grzech swego przodka i samą obecnością swoją dają zadośćuczynienie Kościołowi.

Znakiem uległego uznania świętego patrona narodu polskiego była wielka procesja, krocząca od stóp Wawelu wzdłuż Wisły na Skałkę. Weszła potem w zwyczaj i urządzana była przez każdego króla nazajutrz po koronacji. Owego dnia 8 maja 1254 r. kroczyli za długimi szeregami duchowieństwa legat papieski i biskupi polscy: arcybiskup Pełka, biskup wrocławski Tomasz, kujawski (włocławski) Wolmir, płocki Andrzej i gospodarz miejsca bł. Prandota krakowski, tudzież dwóch biskupów misyjnych: litewski bł. Wit i ruski Gerhard, drugi z kolei biskup misyjny Rusi, który z Rzymu przywiózł sobie infułę biskupią. Obok nich poważna delegacja od króla czeskiego Otokara II, po czym szli w procesji Piastowie: Wielki książę Bolesław Wstydliwy, Przemysław I książę Poznański, brat jego Bolesław Kaliski, Kazimierz Kujawski, Ziemowit Mazowiecki i ze Śląska Władysław Opolski. Towarzyszyły im księżne małżonki i dzieci, chłopcy księżycowie i księżniczki córki. Nie zna zaś historia drugiej takiej procesji, w której uczestniczyłoby tylu świętych Pańskich. Rozwinął się tam cały wieniec świętości ówczesnej Polski. Czyż wątpić, że zjechał na tę uroczystość ten, który sam od dawna ją przysposabiał, św. Jacek i towarzysz jego św. Sadok? Szli skromnie w szeregach swej braci dominikańskiej, nie wyróżniając się od nikogo (św. Sadok pozostał już w Polsce). Trzecim był bł. Wit, na Litwę naznaczony, a czwartym bł. Prandota. Dodajmy pięć świętych niewiast: matkę wielkiego księcia Grzymisławę, dziewiczą jego małżonkę Kingę i siostrę rodzoną Salomeę. Nadto dwie święte zakonnice Norbertanki z klasztoru na Zwierzyńcu: znana nam bł. Bronisława Odrowążówna i towarzyszka jej, bł. Judyta Krakowianka, która również słynęła ze świątobliwości. Dziewięciu świętych brało tedy udział w tej procesji, prawdziwej procesji świętych.

Istniał zawsze i dotychczas istnieje zwyczaj, że relikwie nowo kanonizowanych bywają dzielone, że się obdarza nimi kościoły, którym chce się wyświadczyć dobrodziejstwo. Dzieli się kości świętych na części, cząstki i cząsteczki. Wszakże na każdym ołtarzu znajduje się jakaś relikwia: po większej części są to bardzo drobne kawałeczki kości jakiegoś świętego, często zgoła nawet nieznanego w tym kraju, gdzie się na jego szczątce szczątków odprawia nabożeństwo. Obiegały one w ciągu wieków świat katolicki skutkiem podróży, zwłaszcza zakonników, gdy z klasztoru macierzystego szli w świat daleki zakładać filie, musieli brać z sobą relikwie, bo inaczej nie mogliby nigdzie ustawić ołtarza.

Obdzielono też częściami i cząstkami kości św. Stanisława najważniejsze kościoły w Polsce, katedralne, kolegialne, zakonne, wymieszając dary tak obficie iż w katedrze krakowskiej pozostała tylko głowa i ramiona. Znaczny dar otrzymał także król czeski Otokar II, któremu posłano do Pragi część ręki. Było to dowodem stosunków w tym czasie bliższych i serdecznych z dworem krakowskim.


 

W Krakowie odbyły się tradycyjne uroczystości odpustowe ku czci św. Stanisława (11 maja).
W tym roku miały one szczególny charakter:
upamiętniały 750. rocznicę kanonizacji Patrona Polski.
Przewodniczył im legat papieski kard. Joseph Ratzinger, prefekt Kongregacji Nauki Wiary.

Na trzy dni przed krakowską procesją list do archidiecezji i Kościoła w Polsce wystosował Jan Paweł II. Oto wyzwanie, jakie dziś stawia św. Stanisław wszystkim wiernym: wzrastajcie w świętości! Budujcie dom własnego życia w oparciu o skałę łaski Bożej, nie szczędząc wysiłków, aby jego trwałość zasadzała się na wierności Bogu i Jego przykazaniom - napisał Jan Paweł II. 10 maja, z udziałem polskiego Episkopatu, rocznicę obchodzono w Szczepanowie k. Brzeska, miejscu urodzin męczennika.

Niedzielne uroczystości w Krakowie rozpoczęła procesja z Wawelu na Skałkę, do miejsca śmierci świętego. Prowadziło ją trzech biskupów: radomski - Zygmunt Zimowski, włocławski - Wacław Mering i siedlecki - Zbigniew Kiernikowski, a uczestniczyło w niej kilkadziesiąt tysięcy wiernych. Tłum wyruszył ze Wzgórza Wawelskiego przy biciu dzwonu Zygmunta. W procesji niesiono relikwie świętych i błogosławionych archidiecezji, m.in. Floriana, Alberta, Faustyny i Jacka.

Mszę na Skałce odprawił po łacinie kard. Ratzinger. W liturgii uczestniczyło kilkudziesięciu biskupów z Polski i zagranicy, w tym kardynałowie: Józef Glemp z Warszawy, Henryk Gulbinowicz z Wrocławia i Marian Jaworski ze Lwowa.

Jaką miarą mierzyć dojrzałość chrześcijan? - zastanawiał się kard. Franciszek Macharski w homilii. Jego zdaniem, dojrzałość ta polega na patrzeniu na życie i śmierć tak, jak je widział Chrystus, gdy mówił, że Kto miłuje swe życie, traci je. Czy na co dzień nie trwonimy wiary i miłości, goniąc za tym, co nie może człowieka nasycić, co nie jest prawdziwą wartością? Czy nie nazywamy życiem tego, co duchowo zabija? Czy nie czynimy z sukcesu głównej wartości życiowej? Cośmy zrobili z logiką błogosławieństw? Czy nie poddaliśmy się za łatwo pseudokatechezie świata? Czy pozostajemy ludźmi sumienia? - pytał kard. Macharski. Metropolita podkreślił, że na uroczystościach pokanonizacyjnych w Krakowie zgromadzili się książęta z wielu dzielnic, na które rozbita była wówczas Polska. W ten sposób św. Stanisław rzucił wyzwanie rozbiciu polskiego państwa i stał się patronem trudnej jedności Polaków. Podziały polityczne, społeczne, a nawet religijne są prawdziwą polską chorobą, wręcz epidemią - ostrzegał kardynał, mówiąc, że św. Stanisław wzywa nas do budowania jedności, które wymaga ofiary, zapomnienia o sobie, rezygnacji z własnego egoizmu.

Po błogosławieństwie, którego relikwiami świętych udzielili celebrujący Mszę kardynałowie, słowo do wiernych skierował papieski legat (jego przemówienie odczytał po polsku kard. Macharski). Jan Paweł II kocha Kościół w swojej ojczyźnie i modli się za niego - oświadczył legat. Nawiązując do postaci św. Stanisława, stwierdził, że męczennik jest patronem ładu moralnego i wartości, które scalają świat - biskup bronił nie tylko praw Kościoła, ale także był obrońcą praw człowieka przed nadużyciami władzy. Gdy religia jest podporządkowana państwu, staje się narzędziem polityki, a świętość Boga jest naruszona - podkreślił kard. Ratzinger. Z obroną praw Kościoła łączy się wytyczenie granic ludzkiej władzy i obrona wartości, bez których nie może zaistnieć ani pokój, ani sprawiedliwość. Zdaniem kard. Ratzingera, to, co przykładnie wypełnił do końca św. Stanisław, na nowo urzeczywistnia Jan Paweł II: Ojciec Święty stał się głosem sumienia ludzkości. Jest stróżem wielorako zagrożonych podstawowych wartości moralnych. Jest świadkiem prawdy wobec nadużyć władzy. Dlatego słuchają go w coraz większej liczbie ludzie dobrej woli ze wszystkich narodów i wyznań. Ufają mocy jego słów i przykładu.

Ołtarz polowy na Skałce przedstawiał geograficzny zarys Europy, a na jego tle sylwetkę św. Stanisława i napis: Z łaski Chrystusa stał się znamieniem jedności i opiekunem ojczyzny. Przeor tamtejszego klasztoru paulinów o. Andrzej Napiórkowski wyjaśnił w rozmowie z KAI, że dekoracja miała podkreślić, iż św. Stanisław jest patronem jedności i od początku jego kult miał charakter integrujący dla Polski i Europy.

MZ, KAI


 

List Jana Pawła II z okazji 750-lecia kanonizacji św. Stanisława

 

Do Archidiecezji Krakowskiej i Kościoła w Polsce

Beatum Stanislaum episcopum digne Sanctorum Catalogo duximus ascribendum. Uznaliśmy za godne onego błogosławionego biskupa Stanisława wpisać do Katalogu Świętych - tymi słowami, 17 września 1253 roku, mój czcigodny poprzednik, papież Innocenty IV potwierdzał akt kanonizacji krakowskiego Męczennika, nakazując równocześnie, aby jego pamięć była czczona każdego roku w dniu 8 maja. Kościół w Polsce z niegasnącą radością i pobożnością wypełniał ten nakaz, oddając cześć świętemu Patronowi całego Narodu. W tym roku, w którym przypada 750-lecie jego kanonizacji, czyni to w sposób szczególnie uroczysty. Z całego serca pragnę zatem przyłączyć się do obchodów tego jubileuszu i dać wyraz mojej jedności z duchowieństwem i wiernymi Kościoła w Krakowie i w całej Polsce, którzy gromadzą się u grobu św. Stanisława, aby wielbić Boga za wszelkie łaski, jakich na przestrzeni wieków zaznawał Naród polski za jego przyczyną.

Pamięć pasterzowania św. Stanisława na stolicy krakowskiej, które trwało zaledwie siedem lat, a zwłaszcza pamięć jego śmierci, nieustannie towarzyszyła w ciągu wieków dziejom Narodu i Kościoła w Polsce. A w tej zbiorowej pamięci święty Biskup Krakowa pozostawał jako patron ładu moralnego i ładu społecznego w naszej Ojczyźnie.

Jako Biskup i Pasterz głosił naszym praojcom wiarę w Boga, zaszczepiał w nich zbawczą moc Męki i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa przez Chrzest święty, Bierzmowanie, Pokutę i Eucharystię. Uczył ładu moralnego w rodzinie opartej na sakramentalnym małżeństwie. Uczył ładu moralnego w Państwie, przypominając nawet królowi, że w swym postępowaniu musi się liczyć z niezmiennym Prawem Boga samego. Bronił wolności, która jest podstawowym prawem każdego człowieka i którego bez przyczyny żadna władza nie może nikomu odbierać bez pogwałcenia porządku ustanowionego przez samego Boga. U początku naszych dziejów Bóg, Ojciec ludów i narodów, ukazał nam przez tego świętego Patrona, że ład moralny, poszanowanie Bożego Prawa oraz słusznych praw każdego człowieka, jest podstawowym warunkiem bytu i rozwoju każdego społeczeństwa.

Historia uczyniła św. Stanisława również patronem narodowej jedności. Kiedy w 1253 roku Polacy doczekali się kanonizacji pierwszego syna swojej ziemi, Polska boleśnie doświadczała podziału dzielnicowego. I właśnie ta kanonizacja wzbudziła w książętach z pozostającego u władzy rodu Piastów potrzebę zgromadzenia się w Krakowie, aby przy grobie św. Stanisława i w miejscu jego męczeństwa dzielić wspólną radość z wyniesienia Rodaka na ołtarze Kościoła powszechnego. Wszyscy widzieli w nim swego patrona i pośrednika przed Bogiem. Wiązali z nim nadzieje na lepszą przyszłość Ojczyzny. Z legendy, która głosiła, że posiekane podczas zabójstwa ciało Stanisława miało się na nowo zrosnąć, rodziła się nadzieja, że Polska piastowska przezwycięży dynastyczne rozbicie i wróci jako państwo do trwałej jedności. W tej nadziei od czasu kanonizacji obrano świętego Biskupa Krakowa za głównego Patrona Polski i Ojca Ojczyzny.

Jego relikwie złożone w katedrze wawelskiej doznawały religijnej czci ze strony całego Narodu. Cześć ta nabrała nowego znaczenia w czasach rozbiorów, kiedy spoza kordonów, zwłaszcza ze Śląska, przybywali tutaj Polacy, aby zbliżyć się do tych relikwii, które przypominały o chrześcijańskiej przeszłości niepodległej Polski. Jego męczeństwo stało się świadectwem duchowej dojrzałości naszych praojców i nabrało szczególnej wymowy w dziejach Narodu. Jego postać była symbolem jedności budowanej już nie w oparciu o terytorium niepodległego państwa, ale o nieprzemijalne wartości i duchową tradycję stanowiącą fundament narodowej tożsamości.

Patronował św. Stanisław również zmaganiom między życiem a śmiercią Ojczyzny w czasie II wojny światowej, której koniec na naszej ziemi łączy się z jego majowym świętem. Z wyżyn nieba uczestniczył w doświadczeniach Narodu, w jego cierpieniach i nadziei. W trudnych czasach powojennej odbudowy Kraju i ucisku ze strony wrogich ideologii, Naród wsparty jego wstawiennictwem odnosił zwycięstwa i podejmował wysiłki w kierunku społecznej, kulturalnej i politycznej odnowy. Św. Stanisław od wieków był uznawany za rzecznika prawdziwej wolności i nauczyciela twórczego łączenia lojalności w stosunku do Ojczyzny ziemskiej i wierności Bogu i Jego Prawu - tej syntezy, jaka dokonuje się w duszy każdego wierzącego.

W liście na 700-lecie kanonizacji, Papież Pius XII napisał o nim: Ludowi waszemu został dany Pasterz, który oddał życie za owce, broniąc chrześcijańskiej wiary i obyczajów, a w ten sposób posiane ziarna Ewangelii przez swoją krew uczynił jeszcze bardziej urodzajnymi. Tym wyróżnił się Biskup Krakowski, że oddając się Boskiej Opatrzności, ukazał świetlany przykład chrześcijańskiej mocy. Św. Stanisław odznaczający się głęboką pobożnością względem Boga i miłością względem bliźniego nie miał nic słodszego nad sprawowanie troski o powierzoną sobie owczarnię i niczego bardziej nie pragnął do końca swego żywota, jak tego, by jak najdoskonalej odtworzyć w sobie obraz Boskiego Pasterza. Przytaczam te słowa, aby wskazać dzisiejszym Pasterzom - Biskupom i Kapłanom - wzór do naśladowania. I dziś bowiem potrzeba odwagi w przekazywaniu i obronie świętego depozytu wiary, a równocześnie tej miłości Boga, która objawia się w nieustannej trosce o człowieka, o każde dziecko Boże narażone na przeciwności, które zdają się gasić światło nadziei na zwycięstwo prawdy, dobra i piękna, na lepszą przyszłość w doczesnej rzeczywistości i na wieczne szczęście w Bożym królestwie. Niech przykład ofiarnej miłości św. Stanisława zawsze przyświeca Pasterzom Kościoła w Polsce.

Stanisław ze Szczepanowa stał się natchnieniem dla wielu świętych i błogosławionych na naszej polskiej ziemi. Istnieje głęboka więź duchowa pomiędzy postacią tego wielkiego Patrona Polski i tyloma świętymi i błogosławionymi, którzy tak wiele dobra i świętości wnieśli w dzieje naszej Ojczyzny. Znakiem tej więzi jest zwyczaj niesienia relikwii polskich świętych podczas procesji na Skałkę. W krakowskim Biskupie odnajdywali oni przykład heroizmu wiary, nadziei i miłości, który jest realizowany na co dzień i przybiera kształt heroizmu dnia powszedniego. Ten łańcuch świętości, którego pierwszym ogniwem na polskiej ziemi jest św. Stanisław, nie może zostać przerwany. Trzeba, abyśmy wszyscy, synowie polskiej ziemi, poczuli się odpowiedzialni za jego przedłużanie i byśmy przekazali go przyszłym pokoleniom jako najcenniejszy skarb. Oto wyzwanie, jakie dziś stawia św. Stanisław wszystkim wiernym: wzrastajcie w świętości! Budujcie dom własnego życia w oparciu o skałę łaski Bożej, nie szczędząc wysiłków, aby jego trwałość zasadzała się na wierności Bogu i Jego przykazaniom.

Św. Stanisław świadczy wymownie, że w Jezusie Chrystusie człowiek powołany jest do zwycięstwa. Niech to zwycięstwo dobra nad złem, miłości nad nienawiścią, jedności nad podziałami stanie się udziałem wszystkich Polaków. Modlę się, aby duchowni i wierni świeccy w Polsce coraz bardziej stawali się świętymi i by przekazywali dziedzictwo świętości nowym pokoleniom w trzecim tysiącleciu.

Cały ten rok Kościół w Polsce pragnie przeżywać jako rok św. Stanisława. Dlatego też postanowiłem, aby jubileusz 750-lecia jego kanonizacji związać z możliwością uzyskania łaski odpustu zupełnego na zwyczajnych warunkach podczas nawiedzenia jego grobu w katedrze na Wawelu oraz miejsca śmierci w kościele na Skałce.

Tym, którzy z tego daru zechcą skorzystać i wszystkim czcicielom św. Stanisława w Polsce i na świecie z serca udzielam mojego Apostolskiego Błogosławieństwa.       

Watykan, 8 maja 2003 r.

JAN PAWEŁ II


 

O św. Stanisławie mówi ks. Grzegorz Ryś w rozmowie z Markiem Zającem

MZ:  Jaka nauka może dziś płynąć z losów średniowiecznego męczennika, zamordowanego na skutek konfliktu z władzą?
GR:  Takie stawianie sprawy jest z gruntu błędne. Przez wiele lat krakowską procesję ku czci św. Stanisława wpasowywano w taki schemat z racji napięć na linii państwo-Kościół. Tymczasem z historycznego punktu widzenia mówienie o Kościele i państwie w średniowieczu, a zwłaszcza w wieku XI, jest grubą pomyłką. Wtedy był to jeden organizm, w którym i król, i biskup, byli autorytetami o charakterze sakralnym, a los Kościoła zależał od ich obydwu. Zatem spór między Stanisławem i Bolesławem Śmiałym nie był sporem między Kościołem a państwem. Mógł natomiast dotyczyć kwestii, czy królowi wszystko wolno - w tym sensie konflikt można odczytywać od strony, w którą poszła późniejsza szlachecka tradycja złotej wolności. Nawet Gall Anonim, gdy opisuje wydarzenia związane ze śmiercią św. Stanisława, stwierdza, że nie chwalimy króla, który szpetnie dochodził swoich praw.

MZ:  Ale ciągnący się latami spór historyków, czy biskup Stanisław był zdrajcą i buntownikiem, nie został rozstrzygnięty.
GR:  Szkopuł w tym, że w sprawie nie przybywa, ale raczej - w wyniku weryfikacji - ubywa źródeł. Dziś łatwiej powiedzieć, co wówczas nie miało miejsca, niż co się wydarzyło.

MZ:  Co zatem nie wydarzyło się między królem a biskupem w 1079 r.?
GR:  Główny problem polega na rozumieniu łacińskiego słowa traditor - zdrajca. W średniowieczu rozumiano je zupełnie inaczej niż dziś. Zdrajcą był nazywany ten, kto dokonał czynu, który mógł zostać zakwalifikowany jako wypowiedzenie posłuszeństwa władcy, złamanie przysięgi wierności. W tych kategoriach takimi samymi zdrajcami są Judasz i Brutus. Dante umieszcza ich w najgłębszym kręgu piekła, bo obaj wypowiedzieli posłuszeństwo seniorowi. Fakt, że Brutusem kierowały szlachetne pobudki, w średniowiecznej definicji zdrady nie gra roli. Zatem gdy Gall Anonim pisze o Stanisławie jako o zdrajcy, nie mamy do czynienia z opisem czynu biskupa, ale jego kwalifikacją - to informacja, że biskup zrobił coś, co uznano za złamanie przysięgi lennej. Kronikarz nie pisze, co dokładnie biskup uczynił. Albo w tym miejscu pójdziemy za świadectwem Kadłubka, piszącego, że król zbyt surowo karał rycerzy, którzy zdezerterowali podczas wojny na Rusi, albo pozostaniemy ze znakiem zapytania.

MZ:  W jakim sensie Stanisław może być wzorem dla wiernych?
GR:  Przypomniałbym tu odczytanie tej postaci, po raz pierwszy zawarte w bulli kanonizacyjnej sprzed 750 lat, a następnie powtórzone przez kard. Wojtyłę na Synodzie Krakowskim w latach 70. Kardynał mówił, że u podstaw polskiego chrześcijaństwa stoją dwaj święci: Wojciech i Stanisław. Wojciech jest patronem chrztu, a Stanisław - bierzmowania, czyli dojrzałej wiary. Natomiast w bulli kanonizacyjnej Innocentego IV czytamy, że Kościół w Polsce wraz ze śmiercią Stanisława przestał być dziewczynką, a stał się matką, zrodził pierwsze owoce. Stanisław jest zatem patronem dojrzałej wiary, bo taka wiara wyraża się m.in. męczeństwem. Na procesji ku czci Świętego należy sobie zatem zadawać pytanie o stan własnej wiary i co to znaczy wierzyć dojrzale. W tym roku mówił na ten temat kard. Franciszek Macharski.

MZ:  Na czym polega wiara dojrzała?
GR:  Na tym, by widzieć życie tam, gdzie inni widzą śmierć. Św. Stanisław dał świadectwo nie o śmierci, ale o życiu wiecznym. Kluczową prawdę dla chrześcijaństwa, czyli prawdę o zmartwychwstaniu, poświadczają męczennicy, a nie ci, którzy dożywają stu lat. Zmartwychwstanie oznacza inne życie; ta inność wynika z miłości. W życiu wiecznym chodzi o życie, które jest koniec końców w Bogu i nie da się go inaczej zdefiniować jak przez miłość. Nie dlatego czcimy męczenników, że zginęli, ale dlatego, że ginąc nadal potrafili być ludźmi miłującymi. Ale by zdobyć się na taką postawę, potrzeba niesłychanej dojrzałości w wierze.